Recenzja filmu

Mifune (1999)
Søren Kragh-Jacobsen
Iben Hjejle
Anders W. Berthelsen

Dom dla siódmego samuraja

Ten film dowodzi, że Dogma nie jest ani cudownym lekiem, ani trucizną. Ta scena w "Mifune" (Mifunes sidste sang; dosłownie więc - ostatnia pieśń Mifune) nie ujdzie uwagi wrażliwego widza,
Ten film dowodzi, że Dogma nie jest ani cudownym lekiem, ani trucizną. Ta scena w "Mifune" (Mifunes sidste sang; dosłownie więc - ostatnia pieśń Mifune) nie ujdzie uwagi wrażliwego widza, chociaż jest schowana w środkowej części filmu, mniej niż inne obfituje w ruch, krzyk, zmianę, dynamikę ludzkich konfliktów. Oto domowa uroczystość: za stołem umysłowo opóźniony młody mężczyzna Rud i trzech podobnych mu starszych mężczyzn z sąsiedztwa, a także wyszczekany niesforny nastolatek Bjarke. Wszyscy odświętnie po wiejsku wystrojeni. Naprzeciw nich śliczna eksprostytutka Liva - niby pomoc domowa wynajęta do opieki nad Rudem, ale w tej scenie ktoś więcej, bogini, królowa, Wielka Matka. Zachowuje się całkiem zwyczajnie, ale jej obecność promieniuje. Dzięki niej wszystko zamienia się w misterium - palenie cygaretek to rytuał fajki pokoju, wzniesione kielichy są symbolem radosnego zjednoczenia, pocałunek na policzku Ruda to ceremoniał zaślubin. Jeden z obecnych ma gitarę - a gdy zostaje poproszony o piosenkę - nie słyszymy nieporadnego brzdąkania upośledzonego grajka - zaczarowuje nas solo gitarowe w wielkim stylu. Piękno objawia się z uzdrawiającą mocą, jakby podpowiadając, że umysłowy defekt nie przekreśla ani pełni życia, ani równowagi między bólem i szczęściem Ta jedna scena warta jest wszystkich kabotyńskich deklaracji przemawiających przez obrazy "Przełamując fale" i "Idiotów" von Triera. Dlaczego to porównanie? Wszak reżyser "Mifune", Sżren Kragh-Jacobsen, to jeden z współtwórców grupy i programu Dogma 95, którego von Trier jest liderem i propagatorem. Jednak "Mifune" Kragh-Jacobsena to dowód, że program Dogmy nie jest ani cudownym lekiem, które europejskiemu kinu da nowe siły, ani trucizną, która przyśpieszy jego śmiertelne zejście. Film 50-letniego Duńczyka ma siłę młodości i dużą dojrzałość myślową, ale nie przypisywałbym ani jednej, ani drugiej wartości alchemii Dogmy - raczej temu, że formalne ograniczenia tego ruchu nie przeszkodziły reżyserowi w nawiązaniu do żywych tradycji dwu innych nurtów. Kragh-Jacobsen uczył się w praskiej szkole filmowej FAMU i nasiąkł tym, co w czeskim kinie najlepsze - nieco populistycznym realizmem i cierpkim, rubasznym humorem. A poza tym umiejętnie wykorzystał dorobek amerykańskiego nurtu "kina humanistycznej psychiatrii" zapoczątkowanego subtelnym filmem "David i Lisa", a wspinającego się na prawdziwe wyżyny filmem Barry'ego Levinsona "Rain Man" z Dustinem Hoffmanem W "Mifune" pretekstem do wejścia w świat ludzi odrzuconych jest prosta historia o życiowym wirażu młodego biznesmena, Krestena, który ukrył swoje korzenie. Rzecz opowiedziana jest z brawurą i swobodą, a jednocześnie wykazuje coś, co da się chyba określić modnym terminem "inteligencji emocjonalnej". Krestenowi rozlatuje się życie zakomponowane według utartych schematów - małżeństwo z córką szefa, kariera w biznesie. I jak w baśni - za dobroć okazaną bratu, za wierność staremu domowi i wsi zostaje nagrodzony nową rodziną. Piękna Liva staje się nie tylko "zastępczą matką" obydwu, ale i kochanką Krestena. Z nią pojawia się jej brat Bjarke, zdemoralizowany, ale szukający miłości i przyjaźni. To zadziwiające, jak wiele potrafił powiedzieć Kragh-Jacobsen w tym filmie o uczuciach sklejających stopniowo tę nieprawdopodobną rodzinną układankę i jak dobrze udało mu się uniknąć fałszywych nut litości czy moralizatorstwa. Co więcej - dużo w tym filme spraw erotyki i seksu - a nic z wulgarności i podglądactwa. Gdy porównamy "Mifune" z dziełem belgijskiego realizatora Jaco Van Dormaela "Ósmy dzień" - dziełem dotykającym podobnych psychiatrycznych wątków - Duńczyk z Dogmy wyraźnie okazuje się twórcą dojrzalszym Być może dzieje się to dzięki temu, że bardzo zręcznie korzysta on z języka symboli, który zawsze uruchamia wyobraźnię widza. Pyszna jest scena "malowania na biało" - które jest nie tylko zwyczajnym domowym zajęciem ale i rytuałem oczyszczenia. Wspaniałe jest zawarcie braterstwa przez "rytualną śmierć", jaką jest tonięcie Ruda i ratunek ze strony Bjarke. To charakterystyczne, że obok symboli odwiecznych - jak woda, biel, wspólny posiłek, reżyser potrafił też uruchomić symbole ze świata filmów i komiksów: od latających talerzy po tytułowego "siódmego samuraja" z filmu Kurosawy Ja mam dom!, wrzeszczy umysłowo niedorozwinęty człowiek, kiedy chcą go umieścić w zakładzie. Film Kragh-Jacobsena przemienia ten krzyk w pytanie: Co to znaczy "mieć dom".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones